Tarnica, Bieszczady, 8/28 KGP

          Tym razem na rogi wzięliśmy najbardziej oddalony od domu szczyt, Tarnica (1346 m n.p.m.) bo o niej mowa to najwyższy szczyt w Polskich Bieszczadach. Z Wrocławia w Bieszczady można dostać się na szereg różnych sposobów, my wybraliśmy chyba jeden z najtańszych, PolskiBus do Rzeszowa, a potem RegioBus do Ustrzyk Górnych. Trwało to prawie 11h, ale chwilę przed zmrokiem byliśmy na miejscu.
          Bieszczady to jedno z moich Polskich marzeń, które właśnie się spełniło. Na noc zatrzymaliśmy się w schronisku PTTK Kremenaros. Schronisko to bardzo trafna nazwa, bo warunki spartańskie, ale przyznać muszę że miejsce ma duszę. W barze zjedliśmy pierogi, żurek i wypiliśmy po „czadowym” piwie, które polecam bardzo, piwo miało genialną etykietkę, a jej zdjęcie na fun pagu zrobiło furorę. Zmęczeni, szybko poszliśmy spać.
          Noc była wyjątkowo spokojna, a spało mi się nad wyraz dobrze, chociaż obawiam się że tylko mi, bo z relacji Asi z którą byłem to całą noc koncertowałem chrapiąc wniebogłosy. Rano zjedliśmy śniadanie i szybko ruszyliśmy na czerwony szlak. Zabraliśmy ze sobą plecaki w których taszczyliśmy cały dobytek, bo nie mieliśmy zamiaru już wracać, co w późniejszym czasie okazało się dla nas strasznym utrapieniem i zamiast skakać po górach jak kozice, mozolnie wdrapywaliśmy się pod każde podejście obciążeni, zbędnymi na ten moment gratami.
          Przy początku marszu pogoda była idealna, świeciło słońce, chociaż nie było upału, a że pierwsze kilometry prowadziły lasem, to byliśmy przyjemnie osłonięci, jedynym minusem była rzeka ludzi idąca w tym samym kierunku co my. Gdy wyszliśmy na szeroki wierch, okazała nam się piękna panorama, ale i usłyszeliśmy w oddali odgłosy nadchodzącej burzy. Przyspieszyliśmy tępa, z nadzieją że burza przejdzie bokiem. Niestety deszcz dopadł nas na przełęczy pod Tarnicą, ale nie wystraszyło nas to i wspięliśmy się na szczyt. Pogoda nas nie oszczędzała, widoczność była słaba, ale szczyt zaliczony.
          W drogę powrotną ruszyliśmy niebieskim szlakiem do miejscowości Wołosate. Droga przyznam szczerze była raczej przeciętna pod względem widokowym, a marsz był raczej uciążliwy, w deszczu, błocie, z ciężkimi plecakami. Przed samym Wołosatym oberwała się chmura i rozszalała burza, a pioruny waliły dosłownie obok nas. Mieliśmy nadzieję schronić się w schronisku „Pod Tarnicą”, które figurowało w mojej mapie, a w praktyce okazało się że już od ponad roku nie istnieje. Znaleźliśmy na szczęście barek (i to chyba duże słowo) w którym udało nam się schronić i napić ciepłej kawy. Gdy trochę przeschnęliśmy i przestało padać, podjęliśmy decyzję że ruszamy nad jezioro Solińskie.

Comments

  1. ale ja tęsknię do Bieszczad…nie byłam parę lat,ale wychodzi na to,że łatwiej z Krakowa dolecieć na Kanary,niż dojechać do Ustrzyk;) super jest trasa z Tarnicy,przez Halicz i Rozsypaniec, takie kółko na 8 godzin;) polecam jak będziesz następnym razem

  2. ja się wybieram właśnie za kilka dni na ferie z dzieciakami i mężem 🙂 mam nadzieję, że wyjazd będzie udany, chociaż… jeśli w Bieszczady to po prostu nie ma siły żeby się nie udało 🙂 tam jest cudownie i uwielbiam tam wracać 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *