Dziennik z Camino Rowelove to zapis z naszej drogi do grobu św. Jakuba. Drogi którą rozpoczęliśmy we wrześniu 2018 roku. Pokonaliśmy przeszło 3350 km, jadąc rowerami z Wrocławia do Santiago de Compostela. Odwiedziliśmy przy tym 6 krajów, jechaliśmy przez Polskę, Niemcy, Holandię, Belgię, Francję, aby dotrzeć do Hiszpanii. Co kilka dni na facebooku Podróże Pana Szpaka, publikowałem relację z podróży. Teraz publikuję całą relację tutaj, żeby nie utonęła w facebookowym spamie. Dodatkowo relacja będzie wzbogacona opisami, przemyśleniami i zdjęciami, które wcześniej nie były publikowane.
Po co nam to Camino de Santiago?
Właściwie odpowiedzi są dwie. Po pierwsze chcieliśmy zobaczyć, przeżyć i zmierzyć się z tym legendarnym szlakiem. Ma on ponad 1000 lat tradycji i jest to jeden z bardziej (jeśli nie najbardziej) znanych szlaków na świecie. Na jego temat krąży wiele opowieści. Chcieliśmy to wszystko sprawdzić i przeżyć na własnej skórze.
Drugim i chyba dla nas ważniejszym powodem była chęć sprawdzenia siebie. Rower jako środek transportu na dłuższych wyprawach to dla nas coś nowego, dlatego zachód Europy był bardzo dobrym miejscem żeby sprawdzić po prostu siebie w walce z rowerem. Możliwość połączenia tych dwóch aspektów daje odpowiedź na pytanie.
Dziennik z Camino Rowelove – Dzień 1-2 – Polska
Poniedziałek 03.09.2018 – 88,86 km
Dzień 1. Z domu mieliśmy wystartować rano, ale jednak się nie udało, bo musiałem jeszcze odhaczyć urząd pracy. Na trasie więc meldujemy się grubo po 11. Kilka poprawek w ustawieniu roweru i nauka jazdy z przednimi sakwami na początek. Pogoda dopisuje więc pierwsze kilometry to bajka. Pierwszą krótką przerwę robimy po 30 km w Środzie Śląskiej. Jeszcze pełni energii jedziemy dalej, a po 65 km przerwa w Legnicy na rynku, tutaj można odpocząć chwilę dłużej, zjeść loda i napić się radlera. Około 18 kończymy jazdę i rozbijamy obóz w lesie jakieś 15 km przed Bolesławcem. Wieczoru nie spędzamy sami, na pożegnanie z Wrocławia przyjechali Praktyczny podróżnik i Oderwany.
Wtorek 04.09.2018 – 90,76 km
Dzień 2. Noc w namiocie przebiegła bez problemów, choć było bardzo ciepło. Rano wstajemy, szykujemy się i szybko ruszamy. Śniadanie jemy na pobliskiej stacji benzynowej. Niedługo potem dojeżdżamy do Bolesławca, a w nim spotykamy miłych ludzi którzy umilają nam czas rozmową. Potem już tylko pedałowanie drogą nr 94 prawie do samej granicy. Odbijamy na Pieńsk, gdzie robimy przerwę na obiad i rozbijamy się z hamakami na sjestę. Po prawie godzinnej przerwie ruszamy na Niemcy. Zmiana krajobrazu, zmiana stanu dróg i zmiana nastawienia, wreszcie człowiek czuje że jest na wyprawie. Tyłek boli już jak cholera, ale jeszcze trzeba kilka kilometrów zrobić. Dojeżdżamy do Niesky i tam zatrzymujemy się na campingu, który odnajdujemy po dłuższych poszukiwaniach. Myślimy że jednak trzeba było jeszcze jechać kawałek i spać na dziko. Chociaż wieczorna kąpiel w jeziorku i piwko rekompensują wkurzenie.
P.S. Tyłek boli jak cholera 😛
Polska szybko zostaje za nami
Jako że miastem startowym jest nasz Wrocław, to do granicy leci szybko. Bardzo dobrze że się stało, bo dopiero po przekroczeniu Nysy Łużyckiej zaczyna się przygoda. Oczywiście nie twierdzę że podróżowanie po Polsce jest złe, bo nie jest, ale w naszym wypadku nie o Polskę chodziło. Kierunek zachód!
Dziennik z Camino Rowelove – Dzień 3-12 – Niemcy
Środa 05.09.2018 – 101,28 km
Dzień 3. Wstajemy rano, na spokojnie pijemy kawkę, jemy śniadanko i ruszamy około godziny 10. Pierwszy postój po około 30 km w miejscowości Uhyst. Pogoda jak marzenie, nie jest zimno, ani gorąco, tylko jechać. Po krótkim odpoczynku lecimy dalej kolejne 30 km i zatrzymujemy się ma obiad w Hoyerswerda. Na obiad makaron z sosem pomidorowym i serem, krótki odpoczynek i można pedałować dalej. Tyłek boli jak diabli, ale warunki do jazdy idealne, dlatego kręcimy ile się uda. Trochę się udało bo ponad 100 km wykręcone na dziś. Nocujemy w lesie kawałek za miejscowością Ruhland.
Czwartek 06.09.2018 – 86,57 km
Dzień 4. Tyłek nadal boli, ale jakby pedałowanie jest co raz mniej męczące. Pierwsze kilometry przychodzą z trudem, ale jak już się ruszy to jest tylko lepiej. Na dzisiaj zaplanowaliśmy krótszy odcinek i nocleg na campingu, dlatego zależy nam żeby dojechać jak najszybciej. Droga wiedzie między polami, a słońce pali niemiłosiernie. Trasa nudna i bez przygód, ale na miejscu w Prettin meldujemy się po około 86 km i o godzinie 16 już mamy wolne. Kupiliśmy włoskie wino na przecenie i świętujemy Andziowe urodziny. Na campingu jest stoisko z darmowym jedzeniem pozostawionym przez wyjeżdżających, mamy kilka sosów w proszku, orzech ziemne i włoskie i cebulę (my też jak ta cebula).
Piątek 07.09.2018 – 89,31 km
Dzień 5. Poranek budzi nas deszczem. Początek zapowiada się bardzo kiepsko, postanawiamy przeczekać deszcz, bo prognoza mówi że będzie padać do 12. Koniec końców startujemy o 11, dość późno ale jeszcze nie ma dramatu. Plan jest żeby wykręcić dzisiaj ile się uda. Wiatr wieje cały czas w twarz i ciężko pedałować. Przekraczamy Łabę promem i lecimy dalej. Odwiedzamy jak do tej pory największe niemieckie miasto Dessau, gdzie robimy przerwę obiadową. Dalsza jazda bez szału, ale i bez większych przygód. Nocujemy w lesie, byle do jutra.
Sobota 08.09.2018 – 99,96 km
Dzień 6. Noc przetrwaliśmy, ale dzisiejszy dzień wcale nie zapowiadał się lepiej. Wiatr wieje w twarz, a my jedziemy ciągle w okolicach pól. Każdy kolejny kilometr to walka, a tyłek jak bolał tak boli. Dzień znowu bez przygód pola, wiatr, pola, obiad, pola, wiatr i noc w lesie. To był ciężki dzień ale 100 km wykręcone.
Niedziela 09.09.2018 – 64,04 km
Dzień 7. Do spania w lesie trzeba się przyzwyczaić, bo las to taki upierdliwy sąsiad który całą noc hałasuje i się kręci. Dzisiaj plan na resta, więc w planie tylko trochę ponad 60 km do campingu. Pierwsze 35 km to bajka, ale potem już rodzi się dramat. Do tego jest niedziela i wszystko pozamykane. Niemcy wymarły, zero ludzi, tylko my i wiatr w twarz. Na 5 km przed końcem trafiamy na stację benzynową, drogo jak cholera (1,8 euro za wodę), na szczęście spotykamy polskiego kierowcę TIRa, który do nas zagaduje, miło z kimś pogadać. Na koniec spotkania ten wręcza nam dwie butelki wody i dwie sałatki, jakby czytał w myślach że warzyw nam potrzeba. Ok. 15 dojeżdżamy do campingu, zmordowani, ale reszta dnia na odpoczynek (plus pranie i serwis rowerów). Tak najbardziej to chyba cieszy ciepły prysznic.
Poniedziałek 10.09.2019 – 92,40 km
Dzień 8. Noc W namiocie była chłodna i trochę zmarzłem, na szczęście Andzia ma cieplejszy śpiwór i jej było ciepło. Ruszamy z ociąganiem, najpierw kierujemy się na Hildesheim. Wreszcie udało nam się coś zwiedzić, Hildesheim to bardzo ładne miasteczko z pięknie utrzymanym rynkiem i klimatycznymi kamienicami. Tam jemy drugie śniadanie i walczymy dalej. Wiatr wieje w twarz, ale co zrobić jechać trzeba. Późnym popołudniem docieramy do Hameln, miasta skąd wywodzi się legenda o szczurołapie. Chwilę się kręcimy po mieście i uciekamy żeby jeszcze znaleźć miejsce na nocleg. Jakieś 15 km od miasta znajdujemy elegancką wiatę w której nocujemy.
Przypis: Według legendy w 1284 roku dolnosaksońskie miasto Hameln w Niemczech nawiedziła plaga szczurów. Wynajęty przez mieszkańców szczurołap za pomocą muzyki płynącej z cudownego fletu wywabił szczury, które następnie utopiły się w Wezerze. Gdy po wykonanej pracy odmówiono szczurołapowi obiecanej zapłaty za pozbycie się gryzoni, ten w podobny sposób wyprowadził w nieznane wszystkie dzieci z Hameln.
Źródło: Wikipedia
Wtorek 11.09.2018 – 95,05 km
Dzień 9. Od rana wiatr wieje jak cholera. Jechać się nie da, nawet zjeżdżając z górki trzeba mocno pedałować żeby się nie zatrzymać. Co kilka/kilkanaście kilometrów musimy robić postoje, bo siły bardzo szybko ulatują. Dopiero popołudniu wiatr trochę ustaje i z dużym trudem udaje nam się w końcu wykręcić ponad 90 km. Noc spędzamy w muszli koncertowej gdzieś w parku. Cel na jutro Dortmund!
Środa 12.09.2018 – 82,22 km
Dzień 10. Wstaliśmy przed świtem żeby nie było problemów za spanie w muszli koncertowej. Pędzimy przed siebie, bo do Dortmundu zostało nam około 80 km, a tam chcemy zrobić sobie dzień przerwy od roweru. Trasa bez przygód i bez szału, z tym że przed 15 meldujemy się już w hostelu. Szybko nam dziś poszło, a i warunki jakby lepsze. Prysznic i odpoczynek, a potem idziemy się poszwendać po mieście. Niestety szybko okazuje się że nie ma tu nic prócz kebabów i sklepów, spora część z tandetą w stylu wszystko po jeden euro.
Czwartek 13.09.2018 – 0 km
Dzień 11. Dzień spędzamy w Dortmundzie, jednak oprócz tego że jest to dla nas zasłużony odpoczynek to dzień mógłbym zakwalifikować do zmarnowanych. No może jeszcze stadion Borussii, fanem akurat nie jestem ale zobaczyć stadion znanej drużyny to zawsze frajda. Wracając jednak do samego Dortmundu. Rzadko, cholernie rzadko żałuję miejsc w których byłem i rzeczy które robię, ale na to miejsce zdecydowanie szkoda czasu. Brud na każdym kroku, żebracy na każdym rogu, trzech pijących piwo pod sklepem patoli i jedna patolka z dzieckiem które bawi się kapslem po piwie, gość wyrzucający śmieci z worka na ulicę, czterech wyrostków wykrzykujących coś do przejeżdżającego radiowozu, co krzyczeli nie wiem, ale ich gesty były raczej jednoznaczne i mało przyjazne, to tylko kilka z obrazków zastanych na miejscu. Daleko mi do radykałów którejkolwiek opcji politycznej, ale taka Europa mi się bardzo nie podoba. Dortmund zdecydowanie na nie! Na szczęście jutro ruszamy dalej. Gdyby w lesie był prysznic to mógłbym nie wracać do miasta.
Piątek 14.09.2018 – 113,27 km
Dzień 12. Noc była ciężko nasi współlokatorzy w pokoju dali nam trochę popalić. Trudno, dziś ruszamy dalej. Pogoda elegancka choć jest ciut chłodno. Pierwsze kilometry męczące, ale potem już jest lepiej. Trasa wiedzie nas dość długo wzdłuż rzeki Ruhry, jazda jest przyjemna, choć tyłek nadal mnie boli, a zaraz będą dwa tygodnie w drodze. Jedziemy przez Zagłębie Ruhry, ale omijamy większe miasta, chcemy dziś trochę kilometrów zrobić. Dojeżdżamy do granicy, ale już jej dziś nie przekraczamy, nocujemy w lesie niedaleko granicy. Wykręcone ponad 110 km.
Przypis: To chyba najprzyjemniejszy odcinek w Niemczech jaki przyszło nam zrobić. W Dolinie Ruhry znajduje się ponad 230 km szlaków rowerowych, więc jest gdzie pojeździć. Nam przyszło zrobić około 40 km przy samej rzece, ale genialne drogi ciągną się dalej. Niestety zdjęć nie mam, bo tak dobrze się jechało że nawet o tym nie myślałem.
Jazda rowerem przez Niemcy
Kiedy po czasie wspominam jazdę przez Niemcy, mogę szczerze powiedzieć że idealizowanie niemieckich ścieżek i tras jest mocno przesadzone. Patrząc na całość jazdy przez ten kraj mam wrażenie że jest tam naprawdę dużo niedociągnięć. Drogi rowerowe nie tworzą ze sobą całości, są tylko pozlepianymi odcinkami które kończą się i zaczynają bez ładu i składu. Jedziesz drogą która kończy się bez ostrzeżenia, a kawałek dalej zaczyna się po drugiej stronie kolejna, oczywiście brak oznaczenia że będzie kontynuacja. Wprowadza to spore zamieszanie i dezorientuje. Jednak są też momenty kiedy trasy są idealne, jak ta przy rzece Ruhra sporo kilometrów ścieżki rowerowej bez ani jednego skrzyżowania z drogą dla samochodów. Jazda nią to byłą bajka.
Największą chyba trudność w jeździe przez Niemcy był wiatr. Można by pomyśleć „przecież to nie Niemców wina że wiał wiatr”. Niby tak, bo wpływu na pogodę nie mają, ale jakby się nad tym zastanowić to na wiatr wpływ jest. Część którą my pokonywaliśmy to w głównej mierze tereny rolnicze, lasu z prawdziwego zdarzenia można tam ze świecą szukać, w prostym rachunku więc wiatr hula sobie tam w najlepsze. Słońce paliło, wiatr wiał w twarz, a my walczyliśmy.
Linki do kolejnych postów z Camino Rowelove:
https://www.podrozepanaszpaka.pl/category/camino-rowelove
Porady z Camino del Norte Rowerem:
https://www.podrozepanaszpaka.pl/2018/10/camino-del-norte-rowerem.html
Podobał Ci się ten post? Zostaw po sobie komentarz, a jeśli chcesz pomóc w rozwoju bloga udostępnij go dalej.