Droga od Aszchabadu w Turkmenistanie do Aktau w Kazachstanie cz.1

          Postanowiłem wam opowiedzieć historię i przygody które razem z Dominikiem przeżyliśmy na odcinku między Aszchabadem a Aktau. Pod względem natężenia przeżyć, był to chyba jeden z ciekawszych etapów. Dla mniej zorientowanych Aszchabad jest stolicą Turkmenistanu, a Aktau jest miastem portowym w Kazachstanie. Ten etap podróży zaczął się w Aszchabadzie w barze przy dworcu głównym, gdzie siedząc i popijając Turkmeńskie piwo (którego nikomu nie polecę bo było raczej mało smaczne), oglądaliśmy Indianę Jonesa po rosyjsku i oczekiwaliśmy na nocny pociąg który miał nas zawieźć do Turkmenbaszy, czyli miasta portowego w Turkmenistanie. Bilety na ten pociąg kosztowały nas całe 7 zł + obowiązkowa opłata za pościel, której nie udało mi się uniknąć mimo iż tłumaczyłem że nie chcę pościeli, bo mam „spialnywur” (śpiwór) czyli dodatkowo 1 zł (zdzierstwo).

          W pociągu najpierw zostaliśmy przepytani przez współpasażerów o wszystko, czyli skąd jesteśmy, gdzie pracujemy, czy mamy żony i dzieci, czy mamy Polską muzykę na telefonach itp. Po całym przesłuchaniu ucięliśmy sobie drzemkę na swoich pryczach, muszę przyznać że dość wygodnych, chociaż trzeba było się wdrapać na najwyższy poziom, a było ich trzy. Po krótkiej drzemce otworzyliśmy z Dominikiem małą buteleczkę Turkmeńskiej wódki, która miała nam umilić podróż i późniejszy sen. Grając w karty oraz co jakiś czas popijając płyn z plastikowych kubków mijała nam podróż. W pewnym momencie podszedł do nas pewien Turkmen na oko ok. 25 lat, który chętnie przyłączył się do rozpracowywania naszej buteleczki. Rozmowa była bardzo interesująca, bo zarówno my byliśmy ciekawi życia w Turkmenistanie, jak i nasz rozmówca był ciekaw życia w Polsce. Po długich rozmowach rozeszliśmy się do swoich przedziałów i na swoje prycze. Zasnąłem bardzo szybko.
          W pewnym momencie obudziło mnie silne klepnięcie w kolano. Zaspany, zmęczony i troszeczkę zaćmiony wcześniejszym trunkiem, zerwałem się do pozycji siedzącej i spojrzałem na osobę która mnie obudziła. Był to kierownik składu, zwany prowadnikiem. Mówił do mnie coś, lecz ja byłem na tyle zamroczony że kompletnie nie wiedziałem co mówi i w jakim języku, a jedyne co udało mi się powiedzieć, z oczami wielkimi jak pięć złoty to „Ja nie paniemaju.” Prowadnik ze zrozumieniem pokiwał głową i zaczął od początku, chyba zmieniając język lub mówił wyraźniej, bo dotarło do mnie że mówi po Rosyjsku i pyta gdzie wysiadamy, na co mu odpowiedziałem że w Turkmenbaszy, prowadnik wyszedł z przedziału, a ja jeszcze chwilę uspokajałem serce, po chwili zasnąłem.
          Chwilę po 5 obudził nas prowadnik, mówiąc że zbliżamy się do celu. Zebraliśmy się i przygotowaliśmy do wysiadki. W Turkemnbaszy znaleźliśmy na długo przed świtem, więc postanowiliśmy poczekać na świt nad brzegiem Morza Kaspijskiego, było dość chłodno i komarów było tyle że nie było widać nic po za nimi. Zmęczeni, opatuleni bluzami po same oczy, siedzieliśmy i czekaliśmy na świt. Kiedy wreszcie wstał dzień ruszyliśmy przejść się po mieście, okazało się niestety że miasto to bardzo duże słowo, a prócz bazaru jest tu mało do zobaczenia. Na szczęście azjatyckie bazary same w sobie są bardzo ciekawe, więc pochodziliśmy sobie po budzącym się do życia targowisku, gdzie zaopatrzyliśmy się w śniadanie, czyli wędzoną rybę i chleb. Ryba okazała się tak słona że na nasze europejskie standardy nie do zjedzenia. Wracając jeszcze do bazaru, to był to jedyny raz kiedy spotkaliśmy się z naprawdę gościnnym człowiekiem w Turkmenistanie. Ów człowiek był jednym z wielu handlarzy, a handlował w zasadzie wszystkim, kiedy nas zobaczył zaczął krzyczeć z radości i rzucił się na spotkanie z nami. Wypytał nas o wszystko, potem zaproponował nam nocleg u siebie (przypominam że było wcześnie rano) i co najważniejsze nie chciał nam nic sprzedać. Niestety był to ostatni dzień naszej wizy i musieliśmy opuścić kraj, a do granicy mieliśmy jeszcze spory kawałek.
         Czekając na autobus do dworca zaczepił nas taksówkarz, mówiąc że nas zawiezie, ale krzyknął niebotyczną kwotę dlatego zrezygnowaliśmy i czekaliśmy dalej. Taksówkarz też czekał. Po jakieś chwili, zapytał ponownie, obniżając kwotę o połowę, my byliśmy nie ugięci i czekaliśmy dalej. Po kolejnej chwili taksówkarz znowu obniżył cenę, tym razem już nas satysfakcjonowała, tym bardziej że zawiózł nas w miejsce skąd ruszał transport na granicę Turkmeńsko Kazachską. Był to mały parkin, przy dworcu kolejowym. Stało tam trochę aut, głównie stare łady itp. Kiedy wysiedliśmy kierowcy rzucili się w naszą stronę, przekrzykując jeden drugiego gdzie chcemy jechać. Słysząc że na granicę wielu rezygnowało od razu, reszta wskazała nam drugi koniec parkingu gdzie stały dwa terenowe auta, okazało się że do granicy nie ma żadnej drogi, a dojechać tam można przez pustynię tylko autem terenowym. Samochody należały do dwóch Turkmenów, pochodzenia Kazachskiego, którzy zdawali sobie sprawę że nie mamy innej opcji i musimy jechać z nimi bo targowanie zaczęli bardzo wysoko, po 100 dolarów od osoby. Przyznam szczerze że był to dla nas ciężki orzech do zgryzienia bo nie mieliśmy 100 dolarów nawet razem. Po długich targach ustaliliśmy że za 70 dolarów i 50 manatów Turkmeńskich, zawiezie nas do granicy i tam nas zostawi, a nam pozostało się modlić żeby po stronie Kazachskiej szczęście się do nas uśmiechnęło.
         Pierwszy etap prowadził przez autostradę, potem zjechaliśmy w jakąś dziurawą drogę i do pierwszej budki strażniczej, okazało się bowiem że to wszystko jest strefą zamkniętą i pilnowaną przez wojsko. Między innymi wpół opuszczone miasto Bekdas, które widać pamiętało dobrze lata świetności Związku Radzieckiego. Mijaliśmy jeszcze kilka punktów kontrolnych, a za miastem skończyła się droga i została już tylko pustynia Kara Kum, a jazda nią to był typowy off road przez pustynię. Dojechaliśmy do granicy… CDN.

Piwko z Dominikiem przy dworcu w Aszchabadzie.

Dworzec w Aszchabadzie.

Zachodzące słońce, widok z pociągu do Turkmenbaszy.

Dominik na swojej pryczy.

Turkmenbasza.

My też mieliśmy do Turkmenistanu przypłynąć promem.

          P.S. Zdjęć jest nie wiele, bo niestety przygody i spotkania różne ciężko fotografować bo są spontaniczne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *